Będąc dzieckiem lato spędzałam u rodziny na wsi. Pamiętam, że w sobotę sprzątano cały dom. A gdy już wszystko było poukładane, podłogi umyte, rosół na niedzielę wolno gotował się w kuchni, ciotka Hanka uroczyście udawała się do ogrodu po świeże kwiaty. Lilie, gladiole, jeżówki, piwonie - było w czym wybierać. Układała je w dużym, szklanym wazonie, następnie z namaszczeniem wnosiła do pokoju gościnnego. Ustawiała pośrodku okrągłego stołu, poprawiała koronkowy obrus i krzesła. Na koniec ogarniała wzrokiem czy wszystko jest na swoim miejscu, po czym z zadowoleniem na twarzy zamykała drzwi.
Mi też gladiole kojarzą się z takimi chwilami, z bukietami odkładanymi "do tego pokoju". Nadal wydają mi się takie zdystansowane ;)
ReplyDelete